„Zrucić księdza z kazalnicy” czyli nowe pogaństwo.

Coryllus


[od red. – znowu trudno się ze wszystkim, o czym pisze Coryllus, zgodzić (*). Ale jest to głos zaiste niezwykły, żarliwy … o Polsce, w jej kolejnych okruchach widocznej, mowa. Zapraszamy]


Ja się prawie zupełnie nie znam na muzyce. To znaczy znam się o tyle, że odróżniam metal od folku i to mi wystarcza. Nie mam też żadnej wiedzy na temat satanizmu i sposobów jego promocji poprzez muzykę. Tak się jednak ostatnio złożyło, że dyskutowaliśmy w niezalezna.pl z kolegami Toyahem, Kamiuszkiem oraz Józefem Orłem na temat zła i szatana właśnie. Dyskusja będzie do obejrzenia prawdopodobnie w niedzielę, albo na początku tygodnia. Przed spotkaniem Toyah opowiedział mi o zespołach metalowych z Norwegii, które otwarcie promują satanizm, do tego stopnia, że kilku wykonawców siedzi po więzieniach i stamtąd nagrywa płyty. Siedzą bo mają na sumieniu morderstwo albo spalenie kościoła. Ludzie ci otoczeni są kultem swoich fanów, a wymiar sprawiedliwości traktuje ich poważnie czyli tak jak innych więźniów w Norwegii, na przykład Breivika. Mają wikt, opierunek, fitness, telewizor, a od czasu do czasu odwiedza ich jakaś pani lekkich obyczajów celem odbycia stosunku płciowego.

Ponieważ – jak nadmieniłem – mnie te sprawy średnio interesują byłem dość zaskoczony tym co Toyah powiedział o Norwegach i ich muzyce. I w stanie owego zaskoczenia pozostaję niestety do dziś, bo potem Toyah zaczął opowiadać mi o muzyce polskiej i opowieść swoją ilustrował przykładami z Internetu. Chodziło o tak zwany neo folk.

Ja nie będę streszczał tego co mówił Krzysztof, ale rzecz przedstawię po swojemu. Mamy oto rynek muzyczny, na którym produkują się różni wykonawcy, mniej lub bardziej żenujący i pretensjonalni. Od czasu do czasu ujawnia się na tym rynku jednak prawdziwa jakość. Jest ona niezauważana, a czasem wręcz z premedytacją niszczona. Dzieje się tak ponieważ nie ma w Polsce poważnej krytyki muzycznej ani żadnej innej. Toczy się jedynie zażarta walka propagandowa o to kto kogo, oraz jeszcze bardziej zażarta walka o te grosiki, które zarabiają wykonawcy i pośrednicy na sprzedaży płyt. Kiedy więc pojawia się w muzyce coś, co zasługuje na uwagę przepada. Nie może być inaczej, bo nie ma nikogo kto formację taką promowałby ze względu na jakość. Muzyka to niestety i na szczęście jednocześnie coś bardzo złożonego, czego ocenić się nie da poprzez przekaz tekstowy. Muzyka – jak to celnie ujął kiedyś znany reżyser Grzegorz Jarzyna – jest definicją Boga. Obojętnie jak głupio i pretensjonalnie by to nie zabrzmiało w jego ustach. Stąd właśnie tak trudno jest zajmować się muzyką serio, bo wymaga to wysiłku i zaangażowania dalece przekraczającego możliwości przeciętnego wystukiwacza rytmów na parapecie okna w czasie przerwy na kawę. Jest jednak kilka wytrychów do świata muzyki, które skonstruowane są tak, że z automatu niejako odbierają muzyce cały sens. I polski rynek muzyczny to właśnie taki dom wariatów, do którego wchodzi się wykupiwszy uprzednio jeden z tych wytrychów.

Teraz przykłady.
Pamiętam jak debiutował w Polsce zespół pod nazwą „Kapela ze wsi Warszawa”. Ponieważ ja doskonale zdaje sobie sprawę z tego jak ważna jest ludowa aranżacja w kulturze każdego kraju i jak dużo na niej zarobili w sensie dosłownym i przenośnym Irlandczycy, Ukraińcy, Kanadyjczycy i Żydzi, ucieszyłem się jak nie wiem co, że w Polsce też mamy ludzi, którzy poszukują w muzyce ludowej polskiej, muzyce niełatwej i nie wpadającej w ucho z taką prostotą jak muzyka ukraińska czy celtycka, nowych znaczeń i nowych mocy. I co? I pstro. Było, było i się zmyło. Pokazywali tę kapelę kilka razy, ale wszystko to było gdzieś z tyłu, w głębokich kulisach. Ktoś powie – dobrze, ale tak to zwykle jest z tym rodzajem muzyki. Otóż nie. Zwykle jest tak jak chcą ludzie szczerze i mocno się czymś zajmujący. I już. Nie śledziłem kariery „Kapeli ze wsi Warszawa” i po raz pierwszy od lat usłyszałem o nich właśnie od Toyaha.

Okazało się, że kapela uprawia teraz coś co się nazywa nowym folkiem, czyli poszukiwaniem tak zwanych brzmień. Jeden z członków tego zespołu założył nowy projekt o nazwie R.U.T.A, który idzie jeszcze dalej i promuje tak zwane treści społeczne. W mojej ocenie jest to czysty satanizm tylko ładniej niż trasch metal opakowany. W co opakowany? W treści oczywiście. Treści są tu najistotniejsze. Muzyka, która jak pamiętamy jest definicją Boga, przestaje być istotna, a na plan pierwszy wysuwają się treści. Jakieś to treści w swoich piosenkach przedstawia nam Maciej Szajkowski, lider formacji R.U.T.A? W wywiadzie, który Toyah odczytywał mi z monitora w telefonie, były tytuły niektórych piosenek. Jedna nazywała się „Zrucić księdza z kazalnicy”, a druga „Z batogami na panów”. Od razu może powiem, że patrząc z każdego możliwego punktu widzenia tytuły te jak i treść piosenek to jest po prostu najczarniejsza propaganda satanizmu, która w dodatku, poprzez tę swoją płaskość demaskuje jeszcze wszystkie lewicowe ruchy i ich intencję. Jeśli ktoś nie rozumie powiem wprost – poprzez postawę Szajkowskiego i oszustwo, którego się dopuszcza, prymitywne i mające w tle pieniądze, każdy dokładnie widzi z czyjej dupy wyrastają nogi ruchów lewicowych.

Szajkowski w wywiadzie odczytanym mi przez Krzysztofa opowiada bez przerwy o swoich studiach historycznych, które doprowadziły go do wniosków następujących: ciemiężony lud był wolny jedynie w czasach przedchrześcijańskich (streszczam własnymi słowami), najgorszym zaś wrogiem ludu wiejskiego byli panowie i księża, z którymi trzeba było się zmagać przez całe stulecia. Teraz jednak już się to skończyło. I o tym zwycięstwie właśnie i o tych cierpieniach ludowych śpiewa zespół R.U.T.A. Szajkowski mówi, że ogromne wrażenie zrobiła na nim książka Aleksandra Świętochowskiego „Historia chłopów polskich”. Nie dodaje jednak, że ten piewca chłopskości żył w wolnym związku z dziedziczką, która zakładała dla tych chłopów szkoły. O wrogości ludu wobec Kościoła świadczy według Szajkowskiego pieśń weselna, której słowa brzmią: Chwała Panu Bogu, Panu Bogu chwała, że kościół się spalił, a karczma została”. Ja to, może na nieszczęście, traktuję bardzo poważnie. Uważam, bowiem, że casus Szajkowskiego pokazuje na jak słabej pozycji stoimy, my wszyscy, którzy muzykę lubimy, choć się na niej niewiele znamy. I jak ważna z każdego punktu widzenia jest muzyka.

Szajkowski dokonuje serii brutalnych manipulacji i zwyczajnie kłamie. Potrafi na przykład napisać, że potęga państwa jagiellońskiego oparta była na otwartości i tolerancji. Idiotyzm tego stwierdzenia ujawnia się dopiero po lekturze źródeł i opracowań których Szajkowski nie przeczytał, ale ja je przeczytałem pisząc II tom „Baśni jak niedźwiedź”. Nie mówi niestety Szajkowski nic na temat potęgi jedynego, póki co, w historii państwa robotników i chłopów, nie wspomina na czym się owa potęga opierała. Nie wyśpiewuje także kupletów na temat skomplikowanych relacji pomiędzy chłopem polskim i ukraińskim, a żydowskim arendarzem. To jest poza Szajkowskim, a to ze względu na to iż dostał on „paszport polityki” i po prostu nie może. Nie pasuje mu to do obrazka.

Można by Macieja Szajkowskiego potraktować jako niegroźnego groszoroba i durnia, ale ja tego nie zrobię. Uważam bowiem, że promocja ludzi takich jak on jest po prostu czymś strasznym. I świadczy o tym, że staczamy się niestety na dno jako ludzie. Przepraszam za patos, ale jakoś tak mnie naszło. Wróćmy do początku. Mamy dobry zespół, który coś tam gra, ale nie może się przebić. Zespół się podoba, wykonawcy mają solidne wykształcenie i wiedzą co robić, żeby muzyka była piękna. I zespół ten zaczyna robić karierę dopiero wtedy kiedy zmienia nieco swój profil. Co to znaczy? Bynajmniej nie chodzi o to, by trafić do nowego odbiorcy, bo muzyka trafia wprost do serca i każdy może ulec jej czarowi w momencie najmniej dla samego siebie spodziewanym. Trzeba po prostu grać i niczym się nie przejmować. Mamy jednak rynek i tak zwaną promocję. Szajkowski i jego zespół musieli więc trafić do serc tych tam promotorów. I zrobili to właśnie tak, poprzez ten numerasy z oszukaną ludowością, która zruca księży z kazalnicy.

Zmierzam oczywiście prostą drogą do tego, że każda jakość na rynku jest natychmiast wyłapywana przez „Tegoktórynigdynieomijażadnychokazji” i troszkę zmieniana, ale naprawdę tylko troszkę. Za obopólną zgodą oczywiście. Żeby nie było potem gadania, że ktoś kogoś przymusił. Jest rynek, on ma pewne ograniczenia i sami wiecie, kolego Szajkowski, że potrzebny jest jakiś mocniejszy przekaz dla tych pustych łbów. Nie można tak po prostu śpiewać i grać. I Szajkowski rozumie to doskonale. Więcej – rozumie to także Kukiz, którego tu wszyscy bronią, bo jest „nasz”. Kukizowi nikt nie składa takich propozycji jak Szajkowskiemu, bo on po prostu nie umie ani grać, ani śpiewać. Propozycje dla Kukiza dotyczą spraw innych: serca, emocji i prostoty przekazu, bo tu właśnie jest ten punkt styczny pomiędzy Szajkowskim i Kukizem i tu się ujawnia potęga dialektyki. Chodzi oczywiście o pogardę dla odbiorcy i jego wrażliwości, o czym ja tu piszę właściwie od samego początku. Chodzi o te batogi, którymi Szajkowski chciałby bić panów i o ten JOW-Y, co mają nas wybawić od zarazy partyjniactwa. Tylko o to, bynajmniej nie o muzykę, która jak pamiętamy jest definicją Boga. Ona w czasie kiedy rozpoczyna się kampania promocyjna jest już najmniej ważna. Jest zneutralizowana, bo gdyby nie była, „Tenktórynieomijażadnychokazji” nie miałby czego szukać w naszych domach i sercach.

Wróćmy jeszcze na chwilę do tej Norwegii. Kupiłem dziecku ostatnio gazetę dla nastolatków pod tytułem „Victor” czy jakoś podobnie. Była tam w środku cała strona poświęcona norweskiej książeczce dla dzieci. Tytuł tej książeczki brzmiał „Doktor proktor i proszek pierdzioszek”. Poszedłem tropem autora i w ogóle literatury norweskiej przeznaczonej dla dzieci. To jest coś nieprawdopodobnie dziwnego i złego. Te książki są albo o smrodzie, albo o wydzielinach ciała, albo o brudzie. W środku jest zwykle trochę tekstu i dużo bardzo ładnych obrazków. Dzieciom się podoba, ale mnie nie. I nie wierzę by kogoś to śmieszyło. Mnie nie śmieszy.

Na koniec reklama książek. Można je kupić w księgarniach: Tarabuk, Browarna 6 w Warszawie, Ukryte Miasto, Noakowskiego 16 w Warszawie, Sklep FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy, w Warszawie oczywiście. I jeszcze księgarnia Multibook, księgarnia Karmelitów przy Działowej 25 w Poznaniu, księgarnia Biały Kruk w Kartuzach, Księgarnia Gazety Polskiej w Ostrowie Wielkopolskim, księgarnia Wolne Słowo, ul. 3 maja 31 w Katowicach. No i jeszcze http://www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl i strona http://www.coryllus.pl

Coryllus


 (*)  od red.: Autor pisze: „Ja się prawie zupełnie nie znam na muzyce”, ale  później bezceremonialnie stwierdza: „Kukizowi nikt nie składa (…) propozycji(…), bo on po prostu nie umie ani grać, ani śpiewać”

Tutaj Coryllus ma rację, mówiąc że nie zna się na muzyce

1 comments on “„Zrucić księdza z kazalnicy” czyli nowe pogaństwo.

  1. Och, ta zła Norwegia.
    Kraj ze statystycznie jedną z najmniejszych przestępczości na świecie. Kraj w światowej czołówce pod względem opiekuńczości systemu państwowego. Kraj o wysokim przyroście naturalnym. Kraj w którym państwowe instytucje są rzeczywiście po to, aby służyć obywatelom, a nie traktować ich jako upierdliwych petentów.
    I wreszcie – kraj bez kiczu wszechobecnego w publicznej przestrzeni.

    Pewnie, jak każde środowisko, gdzie mieszkają ludzie ma swoje wady, zalety jednak biją te wady na głowę.

    Uwielbiam skandynawski metal.