Kościół Powszechny i wschodnie królestwa

Coryllus

Początek rozpadu królestwa Węgier wyznaczają dwa momenty. Pierwszy z nich to próba zjednoczenia Kościołów zwana Unią Florencką, a drugi to odkrycie o eksploatacja złóż złota i miedzi, największych w ówczesnym świecie. Królestwo miało potężnych wrogów i jednego tylko sojusznika – papieża. Rzym, bez względu na to kto zasiadał na Tronie Piotrowym miał przez kilka długich dziesięcioleci dziwaczne pomysły związane z polityką wschodnią. Otóż chciał się przeciwstawić Turkom łącząc dwa Kościoły w jedno i czyniąc podstawą porozumienia pomiędzy łacinnikami a Grekami kulturę antyczną. Nazywano to humanizmem, albo renesansem, albo jakoś podobnie. Nie istotne. Był to bowiem polityczny zabieg na wielką skalę mający stworzyć w Europie nowe zupełnie warunki, które spowodują wzrost potęgi Rzymu, upadek Turcji oraz podział Bałkanów pomiędzy odrodzone i zjednoczone z Rzymem Bizancjum oraz Węgry. Plan był ambitny, ale mało realny, choć wdrażano go z wielką uporczywością. Do dziś możemy przeczytać w podręcznikach redagowanych przez idiotów, że Węgry i Polska były w awangardzie postępu, bo pierwsze wprowadziły u siebie renesans. Tak jest gdzieniegdzie napisane, możecie mi wierzyć.

Plan unii Kościołów wykoleił się pod Warną, ale Turcy ciągle byli w tym samym miejscu gdzie poprzednio i choć nie było już Konstantynopola, papież musiał – chcąc nie chcąc – kontynuować politykę prowęgierską, póki królestwo istniało i póki rządził nim człowiek rozumiejący tę politykę i wszystkie skomplikowane zależności. Człowiekiem tym był Maciej Korwin. Był to władca samotny, który radził sobie za pomocą własnych i papieskich pieniędzy z całą czereda wrogów i pożytecznych idiotów działających przeciwko jego królestwu. Do tych pierwszych należeli Habsburgowie, rodzina Hohenzollern von Ansbach, a do tych drugich rodzina Jagiellonów oraz węgierscy magnaci z rodu Batory i Zapolya. Kretynów jak wiemy nie brak nigdzie, ale na przełomie stuleci XV i XVI wieku Węgry przekroczyły znacznie wszelkie dopuszczalne normy jeśli chodzi o zawartość istot szkodliwych przez swoją głupotę w całej populacji. Był tylko jeden kraj, który je wyprzedzał – Polska. U nas zgłupienie zaczynało się na samym szczycie i łagodnie spływało w dół splatając się ze złą wolą i zaniechaniami. Obejmowało prawie wszystkie wpływowe rodziny z nielicznymi wyjątkami, do których należała rodzina Tęczyńskich herbu Topór.
Królestwo Węgier zostało rozbite w sposób wręcz modelowy. Najpierw wrogowie opanowali dystrybucję strategicznymi surowcami kraju. Potem przejęli kontrolę nad złotem, a wszystko to za pozwoleniem nowej dynastii, która zasiadła na tronie po śmierci Macieja Korwina, czyli dynastii Jagiellońskiej. Dynastii biednych, wsiowych, łasych na pieniążki głupków, którzy do końca nie mogli zorientować się gdzie się akurat znajdują. Zdeprawowanie dwóch ostatnich władców szło w parze z deprawacją wpływowych magnatów, którym obiecano – po usunięciu Jagiellonów – władzę nad całym królestwem i pomoc z zarządzaniu jego gospodarką. Takie obietnice składała rodzina Hohenzollern von Ansbach, która od dawien dawna władała górniczymi i handlowymi ośrodkami Frankonii. Rodzina Zapolya i rodzina Batory dały się uwieść tym obietnicom, zapominając o tym, że prawa do korony Węgier roszczą sobie Habsburgowie. Nie mają oni jednak zamiaru władać całymi Węgrami, bo nie daliby sobie z nimi rady, chcą jedynie objąć w posiadanie zachodnie i północne prowincje królestwa, czyli te gdzie jest najwięcej złota i miedzi. Siedmiogród zyskać miał jakiś dziwaczny status pół-protektoratu tureckiego, a reszta – czyli równina z bydłem rogatym i bezwartościową już stolicą miała przypaść Turcji. I tak się stało. Opisałem to wszystko o wiele dokładniej w II tomie „Baśni jak niedźwiedź”.
Teraz jednak przejdźmy do najważniejszego. Co się stało z Rzymem po upadku jedynego, wiernego mu królestwa, które było sojusznikiem bardzo bezpiecznym albowiem nie rościło do Rzymu żadnych pretensji, było jedynie jego świeckim, zbrojnym ramieniem i wyrazem idei, która dominowały akurat w Stolicy Piotrowej. Otóż Rzym został zajęty i splądrowany przez Niemców wyznania protestanckiego wysługujących się jak najbardziej katolickim Habsburgom. My o tym niewiele wiemy, bo wszystkie filmy jakie dotyczą krwawych wydarzeń w XVI stuleciu opowiadają o Nocy Świętego Bartłomieja. Po roku 1527 Kościół Powszechny nie jest już tym samym Kościołem co wcześniej. Jest ekspozyturą domu Habsburskiego i wykonuje jego polecenia. I tak się dzieje długo, po to by świat przekonał się wreszcie w trakcie trwania wojny 30 letniej, że protestanci są o wiele za silni, a sojusz pomiędzy katolickim władcą i katolickim papieżem, który go słucha i jest mu podporządkowany nie pomaga nikomu. Najmniej zaś temuż katolickiemu władcy, który pozbawiony autentycznej legitymacji bożego pomazańca, będąc w posiadaniu wystawionej przez siebie samego podróbki, zmuszony był do upokarzających ustępstw wobec protestantów. I wszystko może by się odkręciło i powróciło na dawne tory – to znaczy ktoś – Turcy, Szwedzi – nieważne – zająłby w końcu Wiedeń, a katolicy znów spojrzeliby na Rzym tak jak poprzednio, gdyby nie Polska. Polska bowiem zaczęła uprawiać na przełomie dwóch kolejnych stuleci politykę bliską tej, jaką wcześniej uprawiała rodzina Zapolya. To znaczy wierzyła w to, że ugra coś pomagając Niemcom. Polska wierzyła w to, że pomagając Wiedniowi pomaga Rzymowi i wierzyła w to bardzo długo, aż do drugiej połowy XVIII stulecia.
Polska stała się po prostu ekspozyturą domu Habsburskiego i załatwiała jego interesy narażając się na tysiączne niebezpieczeństwa.
Zmieńmy teraz nieco okoliczności i spójrzmy na współczesność. Nie mamy co prawda unii Kościołów, ale mamy pojednanie narodów pod patronatem Kościoła i Cerkwi, nie mamy złota i miedzi, ale mamy gaz łupkowy i inne kopaliny, które znajdują się na naszym terenie, ale poza naszą kontrolą. Nie mamy Turków na karku, ale mamy Obwód Kaliningradzki. Nie zagraża nam atak z zewnątrz, ale demontaż od środka. Bynajmniej nie łagodny i nie rozłożony na lata jak to się wydaje głupkom. Mamy całkowicie zdeprawowane elity i kulturę, która jest tak otwarta, że nie ma prawie horyzontów. Mamy agresywną wewnętrzną propagandę, wymierzoną w nas, a propaganda ta nazywana jest odkłamywaniem historii, a czasem edukacją. Mamy wreszcie kryzys, czyli planowe psucie pieniądza po to by okraść całe rzesze biednych i bogu ducha winnych ludzi. Jeśli ktoś nie widzi w tym wszystkim podobieństw to ja nic na to nie mogę poradzić. I do niedawna liczyć mogliśmy jedynie na Kościół, tak jak Węgrzy w XVI wieku. Kiedy Kościół nie mógł już pomagać Węgrom, bo sam miał poważne kłopoty oni nie odwrócili się od niego. Zrobili to dopiero wtedy gdy Zygmunt August podjął najbardziej idiotyczną decyzję w swoim życiu – obiecał Ferdynandowi Habsburgowi, że odwróci się od Węgier i nie będzie ingerował w ich sprawy. I wtedy właśnie węgierska elita przeszła na kalwinizm. Zrobiła to po to, by uratować więzi społeczne, które nie mogły być uratowane w żaden inny sposób. Kraj był podzielony, poddany represjom i opuszczony przez sojuszników. Także przez Rzym.
Kościół zaś – nie mając już żadnego realnego oparcia na wschodzie mógł jedynie posłusznie spełniać wolę cesarza wygrywając przeciwko niemu od czasu do czasu króla Francji.
Moje pytanie brzmi – czy Kościół Powszechny jest dziś gotowy na utratę kolejnego sojusznika na wschodzie? Czy są jakieś szale, na których waży się los ostatniego wschodniego królestwa wiernego Rzymowi? Królestwa, które poważnie nagrzeszyło nierozwagą i zwykłą głupotą, ale było wierne na swój sposób. Co takiego obiecano Kościołowi za ten deal? I czy rzeczywiście rzecz jest warta aż takiego poświęcenia?
Coryllus
Zapraszam wszystkich jak co dzień na stronę www.coryllus.pl i do księgarni warszawskich: „Tarabuk”, Browarna 6, „Ukryte Miasto” – Noakowskiego 16, w bramie, do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy, do księgarni multibook, a także do księgarni Gazety Polskiej w Ostrowie Wielkopolskim i do księgarni „Biały Kruk” w Kartuzach przy ul. Dworcowej. No i oczywiście do księgarni inetrnetowej „Książki przy herbacie”.